piątek, 21 sierpnia 2015

Boso przez Rumunię ...cz.1




20dni, 10campingów, mnóstwo km za nami . Ja,on i dwie dziewuszki. Rowery, przyczepka, namiot..i cała reszta.
Nasza rumuńska przygoda. Każdy z nas wrócił trochę inny, szczęśliwszy, spokojniejszy, bardziej rodzinny i bliższy sobie nawzajem. Dlatego było pięknie przede wszystkim.
Cudownie było dawać naszym dzieciom wolność jakiej chyba nigdy dotąd aż tak nie poczuły.
Cudownie było widzieć codziennie bose stópki biegające po łąkach, drogach i kamykach..
Cudownie było spać razem w namiocie i czuć się nawzajem jak jeszcze nidy wcześniej.
Cudownie było przekonać się, że nasze dzieci to urodzone podróżniczki i móc z dumą przyznać, że nie usłyszeliśmy przez cały wyjazd ani jednego marudzenia.
Spędziliśmy 20 pięknych dni przejeżdżając praktycznie całą Rumunię dookoła.
Cudowny kraj, jak dla mnie, jeszcze bardzo dziewiczy i pełen skrajności. Od przepięknych krajobrazów po absolutną brzydotę większości miast.
Cudowny dla dzieci, które jeszcze nigdy w życiu nie widziały takiej ilości koni, krów, baranów ...
Cudowny, bo wszystkie warzywa i owoce kupowaliśmy od stojących wszędzie właścicieli gospodarstw i ogródków.
Cudowny, bo mogłam chodzić po polu pełnym arbuzów i jeść je codziennie, świeże i pyszne jak nigdy wcześniej.
Cudowny, bo mięliśmy się tam pięknie.Po prostu.A najpiękniej było patrzeć na nasze wolne dzieci.


czarną trasą przemierzyliśmy Rumunię




Do pierwszego Campingu "BABOU MARAMURES" w miasteczku Breb dojechaliśmy 2 sierpnia, po noclegu na Słowacji, którego nie planowaliśmy, ale który musiał się pojawić na naszej drodze - po 11h jazdy wszyscy byliśmy już zmęczeni.
Miejsce absolutnie przepiękne, kupione przez młodą parę holendrów 4 lata temu, mieszkają tam z małą córeczką i szczerze ich za to podziwiam, bo mieścinka wydaje się być położona " na końcu świata".


kolacja przy zachodzie słońca


Mia cały wyjazd wyręczała mnie z myciem garnków :)


Nasze dzieci jeszcze nigdy tyle nie jadły!


Bańki zawsze są hitem.


Pomaganie przy rozkładaniu obozu ;p

Recepcja i zarazem dom właścicieli

Sanitariaty




Ten camping na długo zostanie nam w pamięci, bo był wyjątkowo piękny.
Stamtąd pojechaliśmy zobaczyć "wesoły cmentarz", gdzie na każdym grobie przedstawiony jest zawód zmarłego.Mega ciekawe, dziewczyny były zaintrygowane i ciężko było je stamtąd wyciągnąć.





Camping nr 2 znaleźliśmy w Borsie, nazywał się "Carmen", 90km od pierwszego.
Tutaj zadbany ogródek a obok budynek pensjonatu, który szczelnie wypełniali zamożni rumuni.
Dziewczyny miały frajdę z placu zabaw, pojechaliśmy też na małą przejażdżkę rowerami po okolicy.
Miejsce determinowała kolejka parowa "Mocanita", na którą wybralismy się następnego dnia.
6h wycieczki, mega frajda, dziewczyny w drodze powrotnej padły jak muchy.Temperatura przez cały wyjazd oscylowała wokół 30stopni więc było całkiem znośnie.



wycieczka krajoznawcza

Ciuchcia





samochody po torach też sunęły!

6 dnia wyruszyliśmy na camping "Leon Duran" w miasteczku Duran. Droga tam była super przyjemna i bardzo widokowa. 
Po drodze, przy rzece, wśród lasów, mijaliśmy mnóstwo cygańskich osad. Umknęły mi niestety bez zdjęć. 
Camping pięknie położony, totalnie wśród gór, lasów i dziczy, ale sanitariaty dramat, a prysznic jaki tam braliśmy należał do tych najbardziej nieprzyjemnych.Dla oszczędzenia wrażeń zdjęć brak.Po południu pojechaliśmy rowerami do wsi na bezalkoholowe piwo i z powrotem na camping, gdzie wylewaliśmy siódme poty, bo pod górkę było całą drogę..Tutaj noc chyba najchłodniejsza z wszystkich.

most dla odważnych, było ich całkiem sporo






7 dzień był najbardziej nieprzewidywalny i wyczerpujący. Wcześnie, bo o 9.00 rano wyruszyliśmy w kierunku delty Dunaju, mając w planach nocleg  mniej więcej w połowie drogi.
Po drodze przejechaliśmy piękny wąwóz Bizac nadrabiając drogi i zrobiliśmy trasę Pietraneamt-Bacau-Tecuci-Galati-Tulcea-Sabangia.
Nie znajdując po drodze campingu, na który się nastawiliśmy, postanowiliśmy jechać dalej, nie poddawać się i nie wybierać opcji - pensjonat.
Dość stresująca decyzja bo dopiero o 21.40 znaleźliśmy rumuński camping w Sabangia, maleńkim miasteczku nad zatoką. Miliony różnych nocnych owadów obijało się o szyby samochodu jak ulewny deszcz.Było nieco dreszczyku, bo zmęczenie, głód, ciemność i wszędobylskie alaćmy robiły mieszankę wybuchową.
Ale ulga gdy dostrzegliśmy maleńką strzałkę -camping- była ogromna i wyluzowała nas od razu.
Pole było niewielkie, ludzie bardzo przyjemni - kiedy zobaczyli nasze dziewczyny od razu zapytali czy nie chcemy pokoju, ale my totalnie pokochaliśmy nasze spanie w namiocie i grzecznie podziękowaliśmy za propozycję. Nim poszliśmy spać zrobiła się prawie północ bo było spaghetti dla naszych wygłodniałych brzuchów i rozbicie obozu też trochę zajęło. I znów muszę wyrazić ogromny podziw dla dziewczyn, które przebrnęły przez ten dziki dzień bez mrugnięcia okiem. Naprawdę jestem z nich dumna bo ponad 12h w aucie i ani jednego pytania :" a daleko jeszcze? "
Toaleta i prysznic tak oryginalne,że tutaj nie omieszkałam obfotografować nieco naszych kąpieli..
Odstraszeni nieco nocnymi owadami postanowiliśmy po śniadaniu wyruszyć dalej.


przełęcz Bizac



dziewczyny w podróży

ręczniki w oknach obowiązkowo 

przydrożna knajpa

po drodze nieoczekiwany prom..a jak!

tak kupowaliśmy arbuzy i wszystkie warzywa


a to tuż obok pola namiotowego



dziewczyny w gąszczu winogron


tuż przed rozkoszną kąpielą.dziewczyny nie wchodziły do "kabiny", a tylko słuchawka przyszła do nich...

...ja się odważyłam

widok piękny


duży latawiec ;p


arbuzy jedlismy codziennie

Z tego dzikiego campingu udaliśmy się prosto do delty Dunaju. I będzie to nasz 8 dzień podróży.
A że właśnie dochodzi 2 w nocy, druga część podróży już niebawem, a na koniec obrazek jakich wiele zafundowała nam nasza mała słodzizna. I tylko krajobraz za plecami się zmieniał :




Gucia,Przemek,Mia,Nina














3 komentarze:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...