wtorek, 24 października 2017

Leśne urodziny



4 urodziny zobowiązują, umówmy się! 4 urodziny to te najważniejsze zaraz po tych trzecich i tuż przed tymi piątymi. I należy zaprosić całą grupę z przedszkola, z całkiem rozsądnym uzasadnieniem. "Bo wszyscy są dla mnie tacy dobrzy, mamo ".
Troszkę popertraktowałyśmy i jednak cała grupa nie przyszła, ku radości mej, nie jej..
Zatem pierwszy krok postawiony, zaproszenia zrobione własnoręcznie z ikeowskich koralików zgrzewanych żelazkiem.
Tematem drugim, równie drażliwym, gdzie nasze drogi myślowe po raz kolejny znacznie się rozbiegały, stał się motyw przewodni imprezy.
Najpierw była mowa o Psim Patrolu ( u nas miłość nieustająca) - został, ale motywem prezentowym - ewidentny strzał w jej marzenia.
Później oczywistym pewnikiem zawsze i wszędzie i we wszystkim stał się kot. Kociomania trwa u nas już niecałe 3 lata i ma się wyśmienicie.
Ale, że koty już były ( tutaj link klik ), czułam niedosyt nowości i postanowiłam przekonać zainteresowaną do zmian.
Przeglądając torty i szukając inspiracji znalazłam tort - marzenie. ( pinterest to źródło wszelakich inspiracji). A skoro tort z jelonkami, sarnami i wiewiórą to i cała reszta musiała być leśna.
Nina pomysł połknęła ( wystarczyło pokazać jej tort,żeby zapomniała o całej reszcie ) i zaczęły się cudowne przygotowania - tak, ja naprawdę to uwielbiam!
Wszystkie papierowe akcesoria kupiłam on-line tu. Zupełnym przypadkiem trafiłam do sklepu, gdzie darmowo można pobrać wydruki na przepiękne leśne motywy tu.
A dzień przed urodzinami - nie wiem jak to sie stało - ale dziecię przeglądało Książkę do zabawy klik ,gdzie przedstawione są przepiękne leśne urodziny.
Wydrukowałyśmy kolorowanki dla wszystkich gości, zwijając je i wiążąc sznurkiem. Balony z helem, girlandy, figurki jelonka i renifero-jelenia (tkmaxx), gałązki i dzika róża z kwiaciarni, figurki na torcie Schleich i dekoracje zrobione.
Zrobiłyśmy - standardowo- galaretki w pomarańczach, a słodkościami zajęła się jak zwykle moja mama klik. Tort jagodowo-czekoladowy z jadalnymi szyszkami ( absolutne niebo w gębie), cake popsy z listkami, muffinki i kolorowe bezy.
Impreza udała się wspaniale, poziom hałasu na granicy tolerancji, szaleństwa, bieganina, objadanie się słodkościami i na końcu zabawa do późnych godzin wieczornych - choć myślałam,że padnie o ósmej..















A nazajutrz zapytała : " a kiedy będą moje urodziny ?"

love u Nina!


sobota, 4 marca 2017

Grecja z domem na plecach cz.1

8 września wyruszyliśmy w podróż, oglądając w lusterkach nasz wakacyjny "domek".
W zeszłym roku była Rumunia i namiot, tutaj można poczytać.
Ten rok zaowocował przyczepką - mini caravanem. Wypożyczyliśmy sobie taki nowocześniejszy "namiot" bez potrzeby rozkładania go, walcząc ze śledziami, pompką i czasem. Co wnikliwsi wiedzą, że dłużej niż 2-3 dni w jednym miejscu nie dajemy rady ;p
Ninka miała miesiąc do 3 urodzin, Mia 5,5 roku.

Ale może nim zacznę opisywać naszą wyprawę, wytłumaczę się nieco, bo od powrotu do domu minęły 4 miesiące. Już kilka razy zaczynałam pisać, mąż zagania,że wszystko zapomnę, a taka pisemna pamiątka jest najcenniejsza. Ale zimowa stagnacja nie pomagała. Dziś za to  przecudowne słońce, dzieci u babci ( nasze co weekend od nas uciekają, już nie wiem czy się cieszyć czy zaczynać martwić ;/), więc opiszę nasze greckie szlajanki - czerpcie jeśli chcecie :)

21 dni w podróży, zaczynając od wyczekiwanego czwartku 8 września.
Wrzesień wybrany celowo - oczekiwaliśmy mniej turystów i mniej upałów.
Dlaczego nie wybierzemy się już we wrześniu na wakacje ( przynajmniej te europejskie) napiszę później.

Tak prezentował się nasz żółwii domek. Tu jeszcze u teściowej w ogrodzie, ostatnie pakowanki, dziewczyny szalały w środku. Przyczepka miała 3osobowy materac,mały ekran na ewentualne bajki i muzyczkę. Od tyłu kuchenkę, zlew i lodówkę. Spisała się na medal poza tym,że nas było czworo więc pod koniec już ciasno w nocy.





Pierwszego dnia zdołaliśmy dojechać do Serbii przez Czechy, Słowację i Węgry.
O 22:30 zatrzymaliśmy się na serbskiej stacji benzynowej - Ninę przeniosłam z samochodu na "śpiocha", Mia super podekscytowana pierwszą nocą w przyczepce.

poranek

Serbia - noc pierwsza

O 8.00 rano wyjechaliśmy mając do przejechania 970km. Przez Macedonię do Grecji dojechaliśmy o 19.30. Dziewuchy super znoszą wszelakie podróże, ale mamy swoje "must have" czyli audiobajki i wszelakie zestawy plastyczne, kolorowanki, rysowanki, kredki - dla naszych istny raj.
Do Grecji dotarliśmy, ale nikomu nie chciało się już tłuc dalej więc kolejna na noc na stacji benzynowej, 130km przed naszą bazą nr1.
Tu już konkretne obozowisko z pyszną jajecznicą i ciepłą herbatką.

Grecja

Pierwszy nasz camping na Halkidiki : Thalatta Camp - Kalamitsi. Bardzo zadbany camping, najlepszy basen do jakiego dotarliśmy. Bardzo na plus odległość do morza, jakieś 200metrów od basenu , a zaraz przy nim nasz "obóz". Sanitariaty bez zarzutu. Ale dla nas - jak to się będzie w Grecji często zdarzać - zbyt duży moloch i zbyt turystycznie. Mimo to , przyzwoite miejsce i piękna, piaszczysta plaża. Temperatury przyjemne, do 30st.C.




myjemy gary



selfie bez zęba ;p




plażing





super szeroka plaża


nieco rozpadający się playground




playtime


obóz nr 1

lody

i po lodach




Po dwóch dniach wyruszyliśmy dalej, kierunek --> Kastraki i słynne klasztory -meteory.
Największa frajda to przejechanych 14 tuneli pod rząd, w tym jeden pod górkę 2,7km. Dziewczyny szalały z radości.
W centrum miasteczka dotarliśmy do Campingu Vrachos. Całkiem przyjemny, nieduży z klimatem.
Nawet był i basen. Bardzo sympatyczny właściciel.
I przeurocze miasteczko. Meteory robią wrażenie.Widzieliśmy chyba wszystkie - te czynne - jest ich 6, ale zwiedziliśmy dwa : męski Varlaam i kobiecy Moni Roussanou. Robią duże wrażenie choć dwa nam w zupełności wystarczyły.Niewiele można w środku zwiedzić, a upał i mnóstwo zwiedzających też dawało po dupie. Także jak wróciliśmy do miasteczka, ochłoda w basenie i obiad w knajpie. Mieścinka skradła nasze serducha. 


widoki kosmiczne

 
       

   

kociś








do miasteczka z pola campingowego
 



koty były wszędzie
 
wejście na Camping

nasz basen na Campingu


camping nr2
chillin 
free time


   
 14 września, wyjeżdżamy dalej, tym razem wyspa, Korfu. Przeprawiliśmy się promem - 1,5h.

 





Dotarliśmy na pierwszy, najbliższy Camping "Karda Beach"w miasteczku Dassia. Jak dla mnie najbrzydszy z wszystkich w Grecji. Plaża też brzydka, choć najcieplejsza woda i baby o 20.00 zażywały tam kąpieli.
   
Camping nr 3


 
jeszcze ubrane

juz nie..
Rano wybraliśmy się do miasteczka Kassiopi.
Cudne, a plaża może i nie najpiękniejsza ale kolor wody na pewno!
Pogoda piękna, dupy wymoczone ile się dało.

 




 









Po południu pojechaliśmy do głównego miasta Corfu - Kerkiry. Bardzo nam się podobało.
Zjedliśmy tam obiad, poszwędaliśmy się po okolicy i wróciliśmy na ten średnio przyjemny camping pełen komarów, tylko po to,żeby z samego rana udać się już w inne miejsce.

   



dziewuchy dostały pieczątki na czas czekania na posiłek

 Niewiele jest campingów do wyboru na Corfu, ale kolejny nas absolutnie nie rozczarował.
Camping "Paleokastritsa".Pani w recepcji cudowna, camping pięknie położony, schodkowy, ale przejrzysty, nie zakrzaczony jak poprzedni. Rozłożyliśmy się zachwyceni, tam też obozowaliśmy najdłużej.

       
Paleokastritsa


     

dinner time


To była nasza baza wypadowa kiedy zwiedzaliśmy dalszą część wyspy. 
Pierwsze pojechaliśmy pokąpać się na plaży Agios Petros. Dziewczyny najchętniej cały wyjazd przesiedziałyby w wodzie co dla nas jest ok, gdyby nie naprzemienne kaszle i katary obu...nie było reguły skąd przychodziły i dlaczego znikały, ale spokoju od wszelakiej maści "charkania" nie mięliśmy.
Po południu była kolejna plaża plus wypad do słynnej już knajpy w skale "La Grotta".
Klimat był, ale taki mało dzieciowy ;p

   
Agios Petros










 
La Grotta


Nina :" mama, on leży na brzuchu plecami "


My w obiektywie Mii :)

 
Knajpa "Golden View"


plac zabaw gdzieś tam w drodze

suszymy pranie na dachu recepcji naszego Campingu

baby

Kończąc etap podróży na wyspie napisać trzeba, że ostatnie dwa dni pobytu minęły między kupą a wymiotami, praniem wymiocin, a lataniem do łazienki - taka przyjemność spotkała mnie i Mijkę.
Oczyściłyśmy się solidnie i boleśnie. Na tyle nieprzyjemnie, że uciekliśmy z wyspy aż się kurzyło, zwalając całe wydalanie na tamtejszą wodę :/
Pomimo tego Corfu przyjemne. Pod koniec pogoda zaczęła się nam chrzanić. burz też przeżyliśmy sporo. Przyjemnie było wrócić na ląd.
Dalej już nie brnę - kolejna część niebawem, zostało nam jeszcze 9 dni podróży.

    
   

    
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...