niedziela, 1 listopada 2015

DIY domek dla lalek




DIY DOMEK DLA LALEK

To było wszystko razem :
-marzenie o domku dla lalek ( moje marzenie, moje baby nie szaleją za lalkami..)
-głęboka potrzeba tworzenia przestrzeni dla moich dzieci także własnymi rękami
-miłość do playmobil ( tym razem obopólna! )
-sprawdzenie czy się da i czy będzie trudno zrobić coś "bo mi się podoba"
-chęć podzielenia się z wami czymś co zrobiłam ( mam nadzieję,że ktoś się skusi na kilka wieczorów z farbą, młotkiem,klejem...i cierpliwością , a nade wszystko późniejszą dumą!)

Zacznijmy więc. Oto moja wizja domku dla lalek i nie lalek wszelakich, który możemy oczywiście modyfikować wedle własnych upodobań tudzież wizji naszych dzieci.
U nas domek będzie prezentem pod choinkę, stąd dzieci głosu nie miały ;p
Jako że domek powstawał w godzinach wieczorno-nocnych, kiedy mogliśmy być pewni, że żadna mała pchła nas nie nakryje - zdjęcia są różne, z różnym światłem i dopiero efekt końcowy wypstrykany podczas delegacji dzieci do babci, złapał nieco słonecznych promieni.
Sam kształt domku wyjątkowo mi się podobał ( chodziło mi o to,żeby nie był to trzypiętrowy dom który idzie wzwyż tylko coś bardziej wszerz ;p ) a praktyczna strona kazała mi dopasować wymiary domku do półki na regale którą dziewczyny mają w pokoju ( bodajże Billy z Ikei ), dzięki czemu jeśli nie będą miały ochoty na zabawę, dość sporych rozmiarów domek będą mogły położyć na półce i zachować przestrzeń na podłodze, która jest dla mnie świętością. Jestem z tych, którzy unikają "przepychu " w pokoju dzieci. Opcja domku, który można gdzieś ulokować np. na regale, to też fajne rozwiązanie dla pokoi, które są po prostu niewielkich rozmiarów, nie musimy się wtedy martwić że domek zajmie nam dużą przestrzeń na podłodze.
Zatem do dzieła.

1.Potrzebne nam będą :

sklejka o grubości 6mm w wymiarach :
- 1x podłoga 73cm x 24cm
- 1x podłoga na piętrze 73cm x 22,5cm ( specjalnie zrobiłam ją odrobinę płytszą,żeby łatwiej było bawić się na parterze)
- 2x ścianki działowe na parterze 13cm x 16cm
- 1x ścianka działowa na piętrze 13cm x 22,5cm
- 2x ściany zewnętrzne domku ( patrz rysunek - uwaga : druga ściana zewnętrzna domku różni się wysokością o 3mm ze względu na inną spadzistość dachu ; ściany to właściwie ramki, a to dlatego,żeby małe rączki miały większe pole manewru bawiąc się w pokojach)
-1x pierwsza część dachu 54,5cm x 24cm
-1x druga część dachu 24,5cm x 24cm
- 1x tylna ściana domu , którą odrysujemy z prawie gotowego domku

My - jako,że ja bawiłam się w architekta a mąż w budowlańca - wycinaliśmy sklejkę w firmie, która robi meble ( za wycięcie razem z materiałem zapłaciłam 50zl!), ale wiem,że w castoramie też wycinają ( trzeba byłoby najlepiej zapytać co i jak).
Mimo, że początkowy projekt był wycięty przez profesjonalistę, modyfikacje i tak zmusiły Przema, żeby docinał, wycinał i poprawiał elementy wyrzynarką ( nasze dzieci mają mocny sen!).
Wszystkie chwyty dozwolone, żebyśmy mogli ułożyć wieżę wymiarowych sklejek - i działać dalej.

papier ścierny - ja miałam grubość od P 100-600

klej do drewna - pattex

kilka wzorów serwetek 

farba akrylowa - u mnie akurat bondex

klej do decoupage - u mnie sfatygowany gloss glue

lakier do drewna  - u mnie Flugger

młotek

malutkie gwózdki -zależy nam na tym,żeby udało się je wbijać bez szkód dla ścian

wyrzynarka - nie jest niezbędna jeśli ktoś dobrze wszystko wytnie za pierwszym razem ;p
wy macie łatwiej, bo właściwe wymiary już są podane :) - u mnie Makita


 



rysunek ścian zew. domku, różnią się wysokością o 3mm

2. Po wycięciu wszystkich elementów musimy je wygładzić papierem ściernym.Mam kilka różnych ziarnistości ale do pierwszego szlifu użyłam P 600.Jeśli chciałam coś bardziej przyszlifować P 100.

3. Jak już wszystko jest "pod ręką" gładkie, zabieramy się za malowanie - ja nie pomalowałam wszystkiego na raz, bo chciałam działać jeśli był na to czas, możemy też domalować niektóre elementy później ( u mnie były to brzegi ścian ) ale łatwiej jest gdy wszystko od razu jest gotowe do składania.U nas biała farba, wy możecie pomalować domek wg własnego upodobania.

4. Pierwszą rzeczą którą będziemy montować w naszym domu to ściany wewnętrzne na parterze.
 Kładziemy na ziemi "dolną podłogę" i odmierzamy od każdego brzegu do środka po 23,5cm i rysujemy ołówkiem linie - z drugiej strony podłogi też rysujemy te same linie. 
Musimy przykleić + zbić ściany działowe do podłogi w miejscu narysowanych linii.
Ważne, żeby gwózdki wchodziły nam mniej więcej w środek ścianki, inaczej mogą nam wyjść na "zewnątrz" a tego nie chcemy.


wbijamy gwózdki delikatnie,żeby później łatwije nam było przybić je do ściany

tak wyglądają nasze ściany wewnętrzne na parterze

5. Po wyschnięciu kleju przyklejamy nasze piętro domku. Nakładamy klej na ścianki wewnetrzne i precyzyjnie przyklejamy piętro,żeby wszystko do siebie pasowało - z przodu piętra będzie trochę mniej - pamiętacie, góra jest troszkę krótsza z przodu.Tutaj nie bawimy się w gwoździe.

tak wyglądają dwa piętra

6. Przyszedł czas na ściany boczne i dach. Ściany boczne przyklejamy tam gdzie się da i przybijamy gwózdki, żeby wszystko porządnie się trzymało.
Znów czekamy aż klej wyschnie, chyba,że jesteśmy mało cierpliwi to myślę, że można zabrać się za dach. To najtrudniejszy element domku wg nas.Musimy trochę pokombinowac z dopasowaniem do siebie dwóch części dachu i przyciąc odpowiednie skosy na obu krawędziach , które będziemy ze sobą łączyć na środku. Kleimy. Dach kładziemy na bocznych ścianach, przyklejamy klejem + zbijamy gwózdkami.


taki efekt chcemy uzyskać na tym etapie




7. Brakuje nam tylnej ściany domu, którą odrysujemy kładąc domek na ziemi na płasko.
Tak będzie najbezpieczniej bo jeśli gdzieś coś nam się przesunęło itd, odrysowanie ściany tylnej gwarantuje nam ,że będzie dokładnie pasować do całego domku.
Po odrysowaniu, wycinamy ( lub ktoś nam wycina ) tył domku i jeśli chcemy bawimy się w decoupage. Jako, że moja córka kocha się w fiolecie i różu - nie mogłam pozwolić sobie na moją ukochaną biel i czerń. Możemy tak naprawdę pobawić się w ozdabianie ścian jak tylko chcemy.
Możemy je pomalowac farbą, ozdobić tkaninami itd.
Decoupage jest prosty, szybki i daje fajny efekt. 
Odrysowałam sobie delikatnie na tylnej ścianie wszystkie pokoje i przyklejałam serwetki tak,żeby 6mm sklejka zakryła mi niekoniecznie ładne łączenia wzorów.
Szybki kurs decoupage : rozdzielamy serwetkę i używamy tylko jednej warstwy, nakładamy delikatnie na ścianę pokoju i pędzlem zamoczonym w kleju do decoupage naklejamy ją od środka na zewnątrz starając się, żeby ściana była jak najbardziej gładka.Tak robimy z wszystkimi 5 pokojami.Uważamy,żeby nie dotykać niewyschniętych ścian, bo wszystko nam się pourywa.
U mnie efekt po wyschnięciu był zbyt intensywny kolorystycznie. Następnego wieczoru wsadziłam ściane do wanny, wzięłam papier ścierny P 600 i polewając słuchawką prysznica całą ścianę, tarłam ją do uzyskania końcowego "wypłowiałego" efektu, który jest subtelny i delikatny czyli tak jak lubię.
Na końcu lakierujemy Fluggerem kilka razy jak już ściana wyschnie z kąpieli.



efekt końcowy 

8. Łączymy ścianę tylną z domkiem. Standardowo klej plus gwoździe z tyłu.



cienka warstwa kleju

przybijanki

9. Została nam jeszcze ścianka działowa na piętrze. Kleimy plus gwózdki, ważne żeby dobrze wymierzyć i przykleić ją dokładnie w miejscu łączenia się dwóch rodzajów serwetek.
Na koniec lakierujemy cały domek kilka razy Fluggerem i możemy być z siebie dumni !!!




Domek wymaga odrobiny zaangażowania, chęci i zapału. Ja uwielbiam bawić się w dziecko - a cała sztuka tworzenia to taka właśnie zabawa zabawkami. Zachęcam was - jeśli nie aż do tak angażującego projektu jak ww - twórzcie dla dzieci i dla samych siebie - cudowna terapia, bardzo bardzo satysfakcjonująca. A dzieci będą otoczone rodzicielskim hand madem :)

Teraz zasypię was zdjęciami gotowego domku, zobaczcie jak idealnie wpasowuje się w regał, wy możecie zmienić wymiary tak, żeby pasował pod wasze meble.
Jeśli chodzi o wyposażenie , opcji jest mnóstwo.Na allegro i w sklepach www jest mnóstwo drewnianych mebelków do domków dla lalek, możecie je tworzyć sami, możecie używać zamiennie drewnianych , klocków lego czy playmobil.
Ja wybrałam playmobil bo uwielbiam...Drewniane nie bardzo do mnie jakoś przemawiają choć zwykle jestem bardzo pro drewno, ale tym razem idę w plastik ;p
Playmobil zachwyca swoją szczegółowością i możliwością przeniesienia się w "realną" przestrzeń domową w miniaturce.  Nasz domek ma 5 pokoi toteż kupiłam dziewczynom 5 zestawów playmobil ( kuchnia, sypialnia, łazienka, pokój rodzeństwa i pokój niemowlaczka) i nie mogę się doczekać kiedy je otworzą i będziemy mogły godzinami projektować wnętrza ich nowego domku.
P.S. po świętach zrobię wam zdjęcia domku z pełnym wyposażeniem :):)




Budźcie w sobie kreatywność, budźcie wasze wewnętrzne dziecko i bawmy się w tworzenie.









idealnie mieści się na półce


Gucia



























sobota, 29 sierpnia 2015

Boso przez Rumunię... cz.2






Dzień ósmy.
- Gdzie jedziemy? - pyta Mia
- Na camping Mia - odpowiada młodsza siostra.
Rozkoszne rozmowy dziewczyn zajęłyby całą książkę, gdybym odważyła się ją napisać.
W ciągu całej podróży mnóstwo razy przewijały się hasła " jedziemy do Lumuni na wakacje Mia", "jedziemy do babci?", a spotykając po kilku dniach pierwszy raz polaków, zdziwiona Mia pyta: "a czemu oni mówią tak jak my ?"
Oczywiście,że jechaliśmy na camping. Tym razem dotarliśmy do miasteczka Murighiol w delcie Dunaju i w przeciwieństwie do zeszłej nocy, pól namiotowych do wyboru, do koloru.
Kierując się na "Camping Lac Murighiol" zaczepił nas sympatyczny rumun obwieszczając, że jego oferta jest o wiele lepsza niż ta, na którą się kierujemy.Skuszeni, pojechaliśmy zobaczyć propozycję.
Pole rzeczywiście śliczne, ale już przy bramie zostaliśmy dosłownie osaczeni przez kolegę, który najpewniej miał za zadanie usidlić potencjalnych wczasowiczów opowieściami o oferowanych wycieczkach po delcie i okolicach.Ceny kosmiczne, a natręctwo kolegi sprawiło,że uciekliśmy tak szybko, jak tylko udało nam się wejść w słowo, między jedną oferowaną wycieczkę, a drugą...
Nasz pierwotny kierunek okazał się tym słusznym i w bardzo spokojnej i niewielkiej wsi spędziliśmy dwie noce - z czego zawsze byliśmy dumni, myśląc o spokoju i relaksie naszych dzieci.
Samochód nieruszony, ale rowery były. Lody, arbuzy, proste, ale jakie pyszne obiadki i te bose stopy dziewczyn - jakże nie kochać życia?
Przemko nie mógł przeżyć, że odpuściliśmy wycieczkę łódką po Delcie, ale jakoś nie mogłam wyobrazić sobie Niny, podróżującej choćby pół godziny takim chwiejnym środkiem transportu, bez prób kąpieli, złapania w ręce rybki...itd itd


tuż przy campingu

baza nr 5

takie chatki na wiosce




ot i plac zabaw przy blokach się znalazł..


wzięły krzesełka, usiadły i bawią się w strażniczki



10 sierpień i 10 dzień podróży. Kierunek - morze! Dziewczyny wpadły w taki tryb, że sporo przed naszą gotowością do wyruszenia dalej, one siedziały juz zapięte w fotelikach. To przekonywało nasze sumienia, że one naprawdę lubią podróżować.
Rumuńskie wybrzeże nie jest dla wszystkich...przejechaliśmy całe i byliśmy przerażeni brzydotą i industrialnością, jaka jawiła sie przed oczami.Nieco przygnębieni, docierając do ostatniego przed granicą z Bułgarią campingu, poddaliśmy się, stwierdzając, że pole genialne, ale może gdyby cofnąć nasze metryki o kilka lat wstecz..
Nie zastanawiając się długo, ruszyliśmy do Bułgarii...marząc o spokoju i przestrzeni dla dzieci, trochę błądziliśmy tam i z powrotem w nadziei na jakiś sensowny nocleg.
Bułgarskie miasteczka blisko granicy niewiele różniły się od tych rumuńskich.
Ale warto było błądzić, bo to właśnie tutaj z cudną panią od arbuzów, chodziłam po polu pełnym zielonych "piłek", a dziewczyny dostały od niej, każda po jednym malutkim arbuzie i melona.
Były wniebowzięte. A my razem z nimi.
Padło na camping "Cosmos". Nazwa adekwatna, zależnie kto co wyobraża sobie pod tym pojęciem, ale kosmos był, nie mogliśmy uwierzyć, że tak oderwane od rzeczywistości pole namiotowe pokryte jest szczelnie przyczepami campingowymi i namiotami, głównie rumuńskimi.
Podróże dlatego są piękne, bo poznajemy różnorodność.
Zdjęcia pewno nie zobrazują wam dobrze klimatu, ale było oldschool`owo. Dosłownie.
Spędziliśmy tam jedną noc, plażowanie i szybką ewakuację. Tym razem obeszliśmy prysznic szerokim łukiem i kąpiel przypadła nam wodą co najwyżej letnią, z naszego podróżnego prysznica.
Uciekamy na rumuński camping, który oglądaliśmy wczoraj, ten rzekomo dla bezdzietnych ;p



strach się huśtać





przypadkowa kąpiel Ninki

kąpiel..


nasz hotel


na tym piecu kończyliśmy obiad kiedy w butli skończył nam się gaz...

dziewczyny pierwsze gotowe do drogi, bałagan jako stała część programu


"Camping Sandalandala" w miasteczku Vama Veche - polecamy z czystym sumieniem każdemu! Na wejściu VW ogórek i już czuliśmy się jak w domu :) Tuż przy plaży.
Samochód trzeba było zostawić na parkingu, więc wzięliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy i rozbiliśmy namiot, postanawiając, że przez najbliższe dwa dni będziemy stołować sie w "kajpach", jak to mówi Nina. Piękne i klimatyczne pole namiotowe, cudowna knajpo/restauracja, hostel klimatyzowany w ogromnym, białym namiocie, świetny design i generalnie miejsce jakoś niepasujące do Rumunii. Jedyne co dało nam popalić to dwie w połowie tylko przespane noce, bo muzyka z nadplażowych knajp nie dawała za wygraną do wczesnych godzin porannych.
Świetne dwa dni, plażowanie, kąpiele w ciepłym morzu, jedzenie knajpiane (dwa dni bez gotowania :) i wieczorne pizze w campingowej, genialnej knajpie.Dla dziewczyn specjalnie, pizza z samego ciasta z oliwą z oliwek. 
Po dwóch dniach zamarzyliśmy znów o spokoju i trawie dla naszych bosych dzieci. Dlatego kierunek --> błotne wulkany i totalne odludzie Vulcanii Noroiosi.






nap

umywalki na campingu

to był najładniejszy hostel jaki widziałam w życiu


nasza ulubiona "kajpa"


wanny z poduszkami do odpoczywania, a w tle nasz namiot


kolacyjka

Mia czeka na swoją pizzę


Okąpani w morzu, jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Stęskniliśmy się trochę za naszymi obiadami, a dziewczyny za płatkami z mlekiem, toteż bez żalu wyruszyliśmy dalej w dzień 13.
Ok.16.00 dotarliśmy na błotne wulkany, o których powiedzieli nam spotkani wcześniej polacy.Nie wiedzieliśmy, że wogóle cos takiego znajduje się w Rumunii, więc szczęśliwie się udało, bo miejsce wyjątkowe.
Właściwie niewiele poza atrakcją wulkanów, które autentycznie pluły błotem, tam było. I to właśnie było piękne. Trochę się początkowo wystraszyłam, bo jak się zorientowaliśmy, że poza nami nie było wkoło absolutnie nic ( pani z knajpki zamykała o 19.00 i jechała do domu), pomyślałam, że fajnie byłoby jednak, gdyby choć jeden namiot dołączył do naszego osamotnionego obozu.
Na szczęście pojawił się pod wieczór nie jeden, bo najbliższe domy były dobre parę kilometrów od nas.
Miejsce dzikie, piękne i chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiego spokoju jak właśnie tam.










wejście na wulkany

dziewczyny nieco zdezorientowane






cudownie wspominam ten obóz

14 dzień przywitał nas deszczem, ale później się wypogodziło.Pojechaliśmy do Sinaia zwiedzić śliczny zamek I króla Rumunii, ale do środka nie wchodziliśmy, nie z dziećmi. Ludzi mnóstwo.
Zaplanowane miasteczka do zwiedzania jakoś nas nie pociągały, woleliśmy te łąki, wsie i swojski klimat, więc prócz jednego miasta, gdzie nocowaliśmy, uciekaliśmy na ubocza.
Po południu ruszyliśmy do Bran, miasteczka ze słynnym zamkiem Drakuli ( nie jest jednak prawdziwy, ten właściwy to same ruiny ).
Tam osiedliśmy na dwa dni, w campingu Vampire, który jednak nie skradł nam serducha.
Zależało nam, żeby dziewczyny odpoczęły od samochodu, więc dwa dni postoju były z góry ustalone.
Do zamku i centrum miasteczka dotarliśmy rowerami, tłumy niesłychane, z zamku wycofaliśmy się szybko, stojąc w "korku" między komnatami..

zamek w Sinaia


Camping Vampire i mała Marysia



po wodę z baniakiem


na zamek Drakuli


na boso, buty nie...

nim uciekliśmy


16 dnia rano wyjechaliśmy na trasę Transfogaraską ( 2000m n.p.m.). Mnóstwo zakrętów już przed doprowadziło Mię do wymiotowania na tyle skutecznego, żebyśmy mięli trudności z opanowaniem wnętrza samochodu. Na szczęście, wybryk żołądka już się nie powtórzył.
Droga trochę przydługawa i wyczerpująca, szczególnie kiedy na samej górze, gdzie trzeba przejechać 800metrowy tunel, utknęliśmy w nim w korku na dobre 40 minut. Moja rzekoma klaustrofobia mocno dawała się we znaki.. ale sytuację ratowała Nina, której rozmowy nagrywaliśmy, pełni z Przemem rozczulenia.
Porządnie już zmęczeni i bardzo głodni dotarliśmy z GPS-em na wieś, gdzie miał sie przed nami ukazać Camping Panorama.A tam ani Panoramy ani niemal żywej duszy.Wkurzyliśmy się nie na żarty, kiedy okazało się, że aż 3 miejscowości mają tą samą nazwę i daleko nam na nasz wyczekiwany z zegarkiem w ręku camping. To nie są miłe niespodzianki, ale na szczęście tata-przewodnik szybko odnalazł się w sytuacji i juz 20 minut później rozbijaliśmy obóz w cudownym miejscu, w niewielkiej wsi Carta, Camping absolutnie godny polecenia :"Camping De Oude Wilg".
Świetna atmosfera, graniczyliśmy z ogródkiem gospodarzy z kurami i świniami z jednej strony, druga strona pola miała za sąsiadów cyganów, którzy ujmowali nas swoją otwartością.
Wieś wyjątkowo zadbana i czuliśmy się tam jak w domu. Postanowiliśmy zostać na dwie noce.


trasa trans


niemiły korek

panoszymy się na polu

cyganie na przeciwko campingu


wypad na lody






wycieczka do Sibiu

łazienki z ozdobami





po deszczowej nocy schniemy

Drugiej nocy dopadł nas deszcz, ale rano wszystko pieknie wyschnęło , więc zapakowaliśmy się i w drogę. Przed nami jedyny camping w środku miasta Sighisoara - Aquaris, z basenem.Pole nie powalało, ale na jedną noc daliśmy radę. Problemem okazała się psująca się pogoda, która nie szczędziła nam wrażeń kiedy ok.20.00 siedzieliśmy w namiocie, zalewanym ogromną ulewą, a nad nami błyski tańczyły z grzmotami nie dając miejsca na wątpliwości - była dokładnie nad nami.
Udało nam się, w połowie bez ulewy, obejść centrum Sighisoary, zjeść kiepski obiad i spokonie dojść do namiotu.
Z deszczem musieliśmy się zaprzyjaźnić, bo nie opuścił nas już do granicy..poddaliśmy się i do domu wróciliśmy 2 noce wcześniej niż planowaliśmy. Prosto z Sighisoary dotarliśmy do Bielska, dziewczyny jak zwykle genialnie poradziły sobie z kilkunastogodzinną podróżą, a my najszczęśliwsi na świecie położyliśmy się do swojego łóżka. I co było dla nas najbardziej zaskakujące po powrocie?
Ta dudniąca w uszach cisza podczas zasypiania...bez brzęczenia koników polnych, pszczczół, gwaru rozmów, bez oddechów dziewczyn.




Mia jeszcze w Carcie na campingu siedziała na drzewie oglądając świnie za płotem, po jakimś czasie babcia zerwała i dała nam garście pomidorów i ogórków - za zdjęciu zielony dowód

po drodze do Sighisoary



Nie dam ci Mia makaronu z księżniczkami...

Sighisoara







                                            Gucia, Przemko, Mia, Nina


                       
                                          



















Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...